środa, 25 lipca 2012

Rozdział dwudziesty dziewiąty

*oczami Cassie*

-Odbierz to kurwa.- Jolene kopała mnie pod kołdrą.- To twój telefon.
Odwróciłam się ignorując ją i próbuąc znowu zasnąć.
-Ja pierdole.- Jolene wstała i podeszła do stolika.- Halo ? Ripley ? Co się stało?
Podniosłam głowę.
-Tak, już ją daję.- spojrzała na mnie podając słuchawkę.
-Cześć.- powiedziała szczęśliwym i pełnym entuzjazmu głosem.- Przyjedziecie? Muszę wam powiedzieć coś bardzo ważnego.
-Ripley, kurwa jest środek nocy. Co jest takie ważne, żeby budzić nas o tej porze ?
Dziewczyna nie traciła humoru.
-Przyjedźcie. Proszę.- rozłączyła się.

***

*oczami Jolene*

-Ja pierdolę. Ale czyje to dziecko ? Davida ?
-Nie. Pomyśl trochę kurwa co mówisz.- Cassie spojrzała na mnie. W jej oczach widziałam złość.
Coraz częściej się denerwowała bez powodu.
-Cudownie, prawda ?- Ripley uśmiechała się szeroko nie zwracając uwagi na humory Cassie.
David też wyglądał na zadowolonego. Tylko Mała nie wyglądała na bardzo szczęśliwą.
-Naprawde wspaniale. Cieszymy się razem z wami.- mruknęła poprawiając grzywkę. Zobaczyłam łze na policzku.
-Stało sie coś ?- Ripley spojrzała na Cassie.- Wyglądasz jakbyś płakała.
-Nie, wszystko okej. Jestem tylko zmęczona. Jak chcecie nazwać dziecko?- uśmiechnęła się i wyprostowała.
-Może idź się położyć.- szepnęłam jej do ucha, ale ona się odsunęła zasłaniając twarz.
-Jude.- David chyba zauważył zachowanie Cassie.
-Ide spać.- powiedziała wesołym tonem Rip.- Mała ty też już może idź. Musisz być bardzo śpiąca.
Cassie wstała od stołu i poszła do swojej sypialni i zamknęła się w niej.
-Skarbie, otwórz proszę.- pukałam do drzwi, ale nie odpowiadała.

***

Otworzyła drzwi pół godziny później zapłakana i poczochrana.
-Kocham cię, Jolene.- szepnęła i rozpłakała się jeszcze bardziej.- Nie chcę cię stracić. Przepraszam.
Nie rozumiałam o co jej chodzi. Czemu miałaby mnie stracić? Za co mnie przepraszała.
-Już dobrze, Mała. Nie płacz. Kocham cię, Skarbie.
Pocałowałam ją delikatnie w czoło i pomogłam położyć się na materacu. Usiadłam obok i patrzyłam jak zasypia. Zawsze jak szła spać bałam się, że się nie obudzi i już nigdy jej nie zobacze. Ale to niemożliwe. Jest młoda i zdrowa. ♥

piątek, 15 czerwca 2012

Rozdział Dwudziesty Ósmy

*Oczami Rip*

Obudziłam się i znowu miałam jakiś koszmar. Łzy leciały mi po policzkach. Jeremy. Tym razem mnie bił. Jak ja nienawidziłam tego dupka. Ale miałam dziewczyny. I Davida. I On mnie kochał... Chyba.. Ja Jego też. Więc w czym problem? Ale boję się, że znowu będę cierpieć.. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki. To zdarzało się coraz częściej... I spóźniał mi się okres. Ponad dwa tygodnie. Usiadłam na podłodze w łazience.
- Kurwa mać. Ja pierdolę. - przeklinałam sama do siebie.
Był wieczór. Byłam sama w domu, bo Cass była u Jolene, a Billie nadal w Las Vegas z Axlem. Przebrałam się i wyszłam z domu idąc szybko w stronę apteki. Miałam w głowie tyle myśli. Kurwa... Kto..Kto jest ojcem? Nie. Ja nie mogę być w ciąży! A już napewno nie z Jeremim. Co dalej ze mną? Jeszcze nie teraz. Napewno nie teraz.
Weszłam do apteki już bardzo zdenerwowana.
-Poproszę test ciążowy. - powiedziałam łamącym się głosem.

***


Znowu siedziałam w tej samej pozycji w łazience płacząc i czekając na wynik. Bałam się spojrzeć. Ja sobie nie poradzę... Ale muszę wiedzieć. Nieśmiało przekręciłam głowę w stronę białego patyczka.
2 kreski.
Zaczęłam płakać. Nie! To niemożliwe!
Muszę powiedzieć Davidowi. Ale co On zrobi? Ale jeśli to nie jest Jego dziecko? Zostanę z tym wszystkim sama. Ostatnio się starał, ale to coś innego. Zbliżyliśmy się do siebie, ale...
Powiem Mu. - zdedydowałam i wyciągnęłam komórkę. Wybrałam numer. Odebrał po trzech sygnałach.
-Ripley? Co się stało?- spytał.
-David.. Muszę Ci coś powiedzieć. Możesz przyjść? - powiedziałam smutnym głosem wciąż płacząc.
-Tak, jasne. Rip.. Ty płaczesz? Kochanie co się stało ?
-Przyjdź. - powiedziałam i rozłączyłam się.
Schowałam twarz w kolanach próbując choć trochę się uspokoić.


***

-Rip! Co się stało ? - podbiegł do mnie i zaczął przytulać.
-David... Ja muszę Ci coś powiedzieć...
-Ripley, co jest ?
-Bo ja... - nie mogłam tego powiedzieć. To do mnie w ogóle nie dochodziło. Podałam mu test.
-Czy.. Ty.. Jesteś w ciąży ?
Przytaknęłam. Nie miałam siły aby cokolwiek mówić.
-Rip! Ripley, posłuchaj. - uniósł moją twarz do góry patrząc mi prosto w oczy.
-Będę z Tobą, rozumiesz? Nie zostawię Cię, nigdy. Przejdziemy przez to razem. Zrozumiałem jakie to uczucie Cię stracić i więcej na to nie pozwolę. Będę z Tobą i dzieckiem. Nawet jeśli okaże się, że to dziecko Jeremiego. Kocham Cię. Ja kocham Cię od tego momentu od którego Cię wtedy znalazłem i nie przestałem i nie przestanę.
-David... Ja Ciebie też.
Chłopak wolno zbliżał się do moich ust, widziałam, że bał się, że go odepchnę. Nasze usta się złączyły. Był taki miły i delikatny. Jakby bał się, że mnie skrzywdzi. Tak bardzo za tym tęskniłam. Za Nim będącym ze mną tak blisko.
-Wrócisz do mnie? Przyżekam, że nie będziesz przeze mnie cierpieć.
-Tak. Kocham Cię.
-Ja Ciebie też.
-Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię,kocham Cię,kocham Cię! - powtarzał ciągle między pocałunkami.
Byłam taka szczęśliwa. Był ze mną,kochał mnie. Bez względu na wszystko. Ogarnęła mnie więlka fala gorąca. Nic więcej się już nie liczyło. Tylko On, ja i ... nasze dziecko.









Wielka dedykacja za Lexi za natchnienie ! Dziękuję ! <3







wtorek, 12 czerwca 2012

Rozdział Dwudziesty Siódmy

*oczami Billie*


Siedziałam z Axlem na kanapie i oglądaliśmy jakiś film. Nie wiedziałam jaki, bo byłam zbyt zamyślona. Dziś mijał dokładnie miesiąc od kąd po raz pierwszy zobaczyłam Jeremy'ego. Wciąż się bałam, że zobaczę go gdzieś na ulicy lub zapuka do drzwi naszego mieszkania. Bałam się przede wszystkim o Ripley i Cassie. Żyłam w ciągłym strachu. Do tego dochodziło jeszcze jakieś złe przeczucie. Czułam, że coś złego stało się cioci Henriettcie. Musiałam do niej pojechać, ale jak na razie nie było odpowiedniej okazji.
-Coś się stało ? - z zamyślenia wyrwał mnie Axl. - wyglądasz jakbyś się czymś martwiła.
-Ciocia Henrietta - odpowiedziałam cicho. - jej stało się coś złego. Muszę jak najszybciej ją odwiedzić.
Pogłaskał mnie delikatnie po głowie.
-Jutro o jedenastej masz pociąg.
Spojrzałam na niego. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Jaki pociąg ? Gdzie ?
-Do Las Vegas. Wiedziałem, że bardzo chcesz pojechać, więc już wszystko załatwiłem - uśmiechnął się do mnie.
-Świetnie - ucieszyłam się. - ale pojedziesz ze mną ?
Pokiwał twierdząco głową i przysunął się bliżej mnie. Musnął językiem moje wargi i położył ręce na mojej tali. Usiadłam mu na kolana, abyśmy byli jeszcze bliżej siebie.
-Kocham cię - szepnęłam. - tak zajebiście cię kocham. Nie spierdol tego, proszę.
-Ja ciebie też, Billie. Nie skrzywdzę cię. Nigdy - pocałował mnie w policzek. - dla ciebie zrobię wszystko.

***

Sprawdziłam jeszcze raz czy wszystko mam. Chyba tak. Ciepły sweter, kilka kanapek przygotowanych przez Cassie i jej nową dziewczynę - Jolene i babeczki upieczone przez Rip i Davida, który odwiedzał codziennie Ripley i przynosił jej owoce, kwiaty. Jeszcze nie są razem, ale myślę że to niedługo nastąpi.
-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz ! - Cassie ściskała mnie mocno jednocześnie trzymając za rękę Jolene.
Następnie objęła mnie Rip.
-Możecie zostać u twojej cioci, albo przywieźć ją na trochę do nas !
-Billie, powinnaś już iść ! Niedługo przyjeżdża twój pociąg - Jolene przerwała i szeroko się uśmiechnęła.
Lubiłam nową dziewczynę Cassie. Była miła i pogodna. Zbliżały się jej urodziny, więc obiecałam sobie, że kupię jej płytę winylową jej ulubionego zespołu - Aerosmith.
-To ja idę ! - powiedziałam i pomachałam ręką. - papapapa !
Wyszłam z budynku i zobaczyłam Axla i Duffa.
-Hej - powiedziałam.
-Hej. Wsiadaj do samochodu. Duff nas odwiezie na dworzec - Axl wepchnął mnie na tylne siedzenie i usiadł z przodu.
-Jak wrócicie z Vegas to zadzwońce z dworca do nas - powiedział Duff włączając silnik. - ktoś po was przyjedzie.
Jechaliśmy w milczeniu. Byłam bardzo zdenerwowana. Chciałam to już mieć za sobą.

***

Nacisnęłam klamkę od furtki. Była zamknięta. Dziwne. Ciocia nigdy nie zamykała bramy... Przeskoczyłam przez płot i zadzwoniłam do drzwi. Nic. Ponowiłam próbę kilka razy, dopóki nie usłyszałam za sobą głosu jakiejś staruszki.
-Kochanie ! - krzyknęła. - czego tu szukasz ?
Odwróciłam się. Przed furtką stała starsza pani opierająca się na lasce. Szybko do niej podbiegłam.
-Szukam cioci Henrietty.
Starsza pani spuściła wzrok.
-Henrietta została zamordowana. Nie wiedziałaś dziecino ? Pochowano ją kilka tygodni temu...
Osunęłam się na ziemię i złapałam za głowę. To niemożliwe... po policzku spłynęła mi łza.
-Przez kogo... ? - spytałam łamiącym się głosem.
-Nie wiadomo. Policja nie znalazła żadnych odcisków palców... niczego. Biedne dziecko. Chodź do mnie do domu, zrobię ci ciepłej herbatki, zjesz sobie ciasta...
Pokiwałam głową. Nie chciałam nigdzie iść. Nigdzie. Jedyne miejsce w którym chciałam się znaleźć to cmentarz. Pragnęłam zobaczyć grób cioci Henrietty.
Wspięłam się znów na ogrodzenie i zeskoczyłam po drugiej stronie. Wytarłam łzy i szybko pobiegłam na cmentarz. Błądziłam między nagrobkami kilkanaście minut w końcu padłam zrezygnowana na ziemię i zaczęłam płakać jak małe dziecko.
-Billie... Billie... co się stało ? - usłyszałam za sobą głos Axla.
Skąd on się tu wziął ? Miał czekać na dworcu...
-Co ty tu robisz ? - spytałam bardziej ziemię niż Axla.
-Nudziło mi się... więc poszłem zwiedzać okolicę... - podniósł mnie do pozycji siedzącej i przytulił. - co się stało ?
-Ciocia Henrietta... ona... ona nie żyje...
Wtuliłam się w niego, mocząc łzami całą jego koszulkę.
-Jeremy... to jego wina ! Ja wiedziałam... to on... - powiedziałam cicho.
Pogłaskał mnie po głowie. Czułam się taka bezpieczna w jego ramionach. Tak się cieszyłam, że go mam. Gdyby nie on, nie byłabym się w stanie podnieść z ziemi i wrócić do Los Angeles. Do Rip i Cass.
-Wracajmy już do domu. Nie możemy tutaj tak siedzieć.
-Nie - zaprotestowałam. - ja chcę odwiedzić ciocię...
Axl wstał i pociągnął mnie w stronę jakiegoś grobu.
-To tu ? - spytał.
-Henrietta Golighltly - przeczytałam. - żyła lat siedemdziesiąt...
Łzy znów pociekły po moich policzkach.
-Nie płacz... Billie... wracajmy... - Axl mocno mnie przytulał.
Wyprowadził mnie z cmentarza i złapał taksówkę. Żółty samochód zawiózł nas na miejsce.
Czekaliśmy na pociąg kilkanaście minut. Czas mi się zajebiście dłużył. Wpatrywałam się przez cały czas tępo w podłogę. Nie zwracałam uwagi na Axla, który kilka razy próbował rozpoczać jakąś konwersację. Zachowywałam się jak jakiś zombie. Nawet nie wiedziałam kiedy wsiedliśmy do pociągu.
Ciocia Henrietta nie żyje. Przez Jeremy'ego. Na pewno. Kto inny mógłby ją zamordować ? Nawet nie wiem w jaki sposób umarła... czy tamtejsza policja rozpoczeła jakieś śledztwo w tej sprawie i czy coś już wiadomo ? Powinnam się tego dowiedzieć. W końcu to była moja ciocia, którą kochałam. Moja jedyna rodzina... a teraz już jej nie mam...

piątek, 8 czerwca 2012

Rozdział dwudziesty szósty

*oczami Cassie*

-Ja jebię.- szepnęła Billie.- Co ty jej kurwa zrobiłeś?
David wstał, a ja podbiegłam do Rip i mocno ją przytuliłam.
-Nic. Ja może już pójdę.- powiedział i zarumienił się lekko.
-Czekaj. Co ty kurwa w ogóle myślisz?- Billie mówiła lodowatym tonem, który był straszny. Wolałam jak krzyczała.- Wydaje ci się, że możesz po prostu przyjść, przytulić ją i przeprosić i wszystko będzie zajebiście? Że ona zapomni tak nagle, że jej nie zaufałeś? Wiedz, że Rip nie jest taka głupia i szybko ci nie wybaczy. A teraz oddal się z resztką godności.
David zacisnął pięści i wyszedł. Billie podleciała do nas i przytuliła.
-Ja go kocham.- wyjęczała Rip.- Kocham najmocniej na świecie. Nie mogłabym o nim zapomnieć, i pokochać kogoś innego. Nie chcę kochać nikogo innego.
-Już spokojnie.- uspokajałam ją.- Wiem, że go kochasz. Ale musisz wziąć pod uwagę to, że on ci nie uwierzył.
-Właśnie Rip. Zachował się jak dziecko. Dziecko zazdrosne o kogoś dla kogo jest wszystkim. Nie rozumiesz, że on nie zakochał się w całej tobie? Tylko w twoich zaletach. Jest ich mnóstwo, ale nikt nie jest idealny.
-Ale ja kocham go całego.
Rozumiałam Ripley. Trudno było przestać kochać.

***

Leżałam w parku na trawie patrząc w niebo. Chciałabym być aniołem. Nagle zobaczyłam jakiś cień. Brązowowłosa dziewczyna położyła się obok mnie.
-Chłopak?- spytała i spojrzała na mnie. Miała śliczne czekoladowo-miodowe oczy.
-Dziewczyna.- znowu spojrzałam w niebo.
-Uh. Jestem Jolene.- uśmiechnęła się, a grzywka opadła jej na oko.
-Please don't take my man.- zaśmiałam się.- Cassandra.
-Ładnie. Takie głębokie to imię. A zdrabnia się je?
-Cassie.
-Jeszcze ładniej. Na co patrzysz?
Niebo nagle zrobiło się szare. Chmury zasłoniły słońce i spadł deszcz. Poczułam jakby moje ciało oczyściło się od środka. Nie wiem czy to dzięki pogodzie czy Jolene.
-Jesteś stąd?- spytałam wstając. Dziewczyna była metalem. Miała czarne, błyszczące martensy, jeansowe spodnie z szelkami i nierówno zapiętą, czarną koszulę w kratkę. Miała słodkie piegi, które lekko zasłaniały brązowe włosy, które widocznie chciały się kręcić. Dziewczyna odgarnęła je odsłaniając kawałek bluzki wystającej spod koszuli.
-Tak. Mieszkam niedaleko. Chodźmy do mnie. Bo zmokniesz.- dotknęła moich włosów.- I jeszcze zepsują ci się włosy. A są takie słodkie.


Jolene miała słodkie mieszkanko w starej kamienicy.
-Sama tu mieszkasz?- spytałam.
-Tak. Kiedyś mieszkałam z dziewczyną, ale się wyprowadziła.
-Miałaś dziewczynę?- spojrzałam na nią. Była pierwszą homoseksualistką, która mówiła o swojej orientacji spokojnie i bez problemów.
-Taak. Ale to dawno. Chyba po raz pierwszy kogoś pokochałam. Chciałabym zakochać się jeszcze raz.
Usiadłam obok niej i przytuliłam. Znałam ją pól godziny, ale zainteresowała mnie.
-Nie boisz się kontaktu z obcymi osobami?- spojrzała na mnie swoimi ślicznymi oczami.
-Ogólnie to jestem otwarta. Wiesz, chyba muszę już wracać.
-Szkoda. Ale obiecaj mi, że się zobaczymy.
-Obiecuję. Jutro w parku, na trawie, o 16.00?
-Chętnie bardzo.- powiedziała otwierając mi drzwi.- Do zobaczenia Cassie.
-Do zobaczenia Jolene.

Wracałam do domu i myślałam o Jolene. O tym jak bardzo chciałabym się teraz do niej przytulić, poczuć jej zapach. Była wspaniała, chociaż znałam ją tak krótko.

sobota, 2 czerwca 2012

Rodział Dwudziesty Piąty

*Oczami Ripley*


Martwiłam się o Cass. Ta cała akcja z Mar. Nie miała prawa jej uderzyć. Zwłaszcza,że nie miała żadych powodów.I Billie... Cały czas myśli o swoim "bracie" i ciotce. Myślę, że do niej poleci, ale musi jeszcze trochę poczekać. Jeszcze za szybko. Kurwa. Przyjechałyśmy tutaj z nadzieją na lepsze życie. I co? Wszystko się pierdoli. WSZYSTKO. Na początek rodzice, potem szpital, David... To wszystko działo się tak szybko. Byliśmy ze sobą tylko kilka miesięcy,ale ja czułam,że jest najlepszym co mnie w życiu spotkało. A teraz Go straciłam. Ma mnie gdzieś. I to co się stało. Właśnie..Nadal nie mogę zapomnieć tego uczucia. Jak próbowałam się wyrwać, ale On przyciskał mnie swoim ciężkim ciałem, jak czułam się słaba,nie mogłam nic zrobić. Nadal byłam cała obolała. Czułam każde miejsce w którym mnie dotykał. Nie potrafiłam o tym zapomnieć. Nie wyobażam sobie,że ktokolwiek dotykałby mnie znowu w taki sposób. To było takie bolesne, agresywne. Śnił mi się od tego czasu 5 razy. Za każdym razem podchodził do mnie i chciał to zrobić, a ja budziłam się z krzykiem. Wiem, że dziewczyny chciały mi pomóc,ale nic nie sprawi, że zapomnę. Ciągle w moich snach pojawia się też David. Przytula mnie całuje, a ja budzę się wkurwiona i rozczarowana. To tylko sny. Mam go tylko w snach. I cięcie się. Cały czas chcę to zrobić znowu. Tęsknię. Za tym wspaniałym uczuciem które każdego razu odkrywam na nowo. Brakuje mi tego. Ale bardziej brakuje mi JEGO. Był częścią mnie która nagle się odłączyła. Nie wiem jak mam zrozumieć to,że zostawił mnie przez coś takiego. Nigdy tego nie zrozumiem.
Do pokoju weszła Cass.

-Ripuś, jak się czujesz? - bardzo lubiłam jak tak do mnie mówiła. Pamiętam jaka byłam szczęśliwa, jak tak słodko odzywałyśmy się do siebie w dzieciństwie.
-Dobrze. - skałamałam cicho. Przyjaciółka zauważyła, że mówię to bez przekonania. Widziała kiedy kłamię. Podeszła do mnie i objęła mnie.
-Ałłć... - jęknęłam. Nadal byłam cała obolała. Musiał mi nieźle wpierolić.
-Oj, przepraszam. - obluźniła uścisk.
- A ty? Rozmawiałaś z Mar?
- Nie.. Nie teraz...
-Ale porozmawiasz?
-Tak. - odpowiedziała.
 -Dobrze. A jak twój policzek?- spytałam i odsunęłam kosmyki włosów Cassie.
-Nie wygląda dobrze... - skrzywiłam się.
-Ale nie boli tak bardzo, trochę szczypie. - powiedziała i uśmiechnęła się.
-Brakuje mi twojego uśmiechu. Takiego szczerego, prawdziwego. Będziesz się jeszcze uśmiechać w ten sposób?
- Tak, obiecuję. - przytuliła mnie mocniej.

Do pokoju weszła Billie.
-Grupowe seksowanie beze mnie? - zrobiła słodką, smutną minkę podbiegając do nas.
-Choooodź, kochanie. - odunęłyśmy się trochę od siebie,aby wpuścić ją do środka.
Billie weszła do nas i razem siedziałyśmy przytulając się. Jaka ja byłam szczęściwa,że je miałam. Teraz nie był ważny David, żyletki, Jeremy, nic. Tylko One.
-Kocham Was. - powiedziałam i przytuliłam je jeszcze mocniej.
-My Ciebie też, Ripuś. - powiedziały i uśmiechnęły się.

***

Siedzimy właśnie z Axlem i Izzym oglądając The Ringa.  Bardzo się cieszę, że są z nami. W końcu nigdy nie wiadomo kiedy ten skurwiel sobie o nas przypomini.
Zadzwonił dzwonek.
-Kurwa... - jęknęłam cicho.
-Spokojnie. Rip, nic się nie stanie. - uspokoił mnie Izzy i podszedł do drzwi ostrożnie
Nie wracał przez chwilę, ale usłyszałam krzyki.
-Ty chuju! Masz jeszcze odwagę tutaj przychodzić?! Po tym wszystkim?! Skrzywdziłeś Ją, Ona tyle przeszła, a ty tu przychodzisz?!
- Spokojnie.. Chciałem sprawdzić co się stało. Przecież Cassie i Billie mi nie powiedziały. - to był...David?
Wstałam wolno z kanapy i zbliżyłam się do drzwi. Zobaczył mnie.
-Rip.. Jejku, skarbie, co Ci się stało? - pewnie zauważył moją pobitą twarz.
Nie odezwałam się. Nie miałam siły, zabrakło mi słów. Po prostu zaniemówiłam na jego widok. A tak strasznie chciałam żeby tu przyszedł, przytulił... A teraz kurwa nie potrafiłam powiedzieć ani słowa.
Usłyszałam, że Axl, Billie i Cassie też idą do nas.
- Powinniście porozmawiać... - powiedziała Cass.
-My wyjdziemy na chwilę. Ale Rip, chcesz tego?
Nieśmiało przytaknęłam.
Wszyscy wyszli, a my zostaliśmy sami. Mam mu powiedzieć? Co mam teraz do chuja zrobić?!
-Rip... Posłuchaj mnie. Bo.. Ja Cię kocham. Przepaszam, nie wiem co mnie napadło. Nie powiennienem.
- No nie.
Usiadłam na łóżku, schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać.
-Nie płacz. Błagam.
Nie odpowiedziałam. Podszedł do mnie i przytulił. Wtuliłam się w Jego ramona. Tak bardzo tego potrzebowałam.
-Ripley, co się wtedy stało?
- Ja.. Nie mogę. - zaczęłam płakać jeszcze bardziej, mocząc Jego fioletową koszulkę.
-Ktoś Cię skrzywdził?
-Tak...Bo... Jeremy.. On... Zgwałcił mnie.
-Ja pierdolę. Ripley, kochanie.Jak się czujesz? - przytulił mnie bardzo mocno. Widziałam,że był w szoku. Miał łzy w oczach.
- A jak się kurwa mam czuć?! Zostawiłeś mnie!Jak ryczałam patrząc jak ode mnie odchodzisz przyszedł ten chuj! Zabrał mnie do siebie i skrzydził! Wywiózł na jakieś zadupie i zostawił! Znowu zaczęłam się ciąć! I jak ja mam się do chuja czuć?! - wyrwałam się z jego objęć i wstałam.
-Ripley.. Przepraszam. Tak strasznie tego żałuję. Kocham cię. Bardzo cię kocham. Nikogo nie kocham tak jak ciebie.
- To co ty sobie chuju myślałeś jak odchodziłeś?! Że następnego dnia wrócisz i będzie okej?! Też cię kocham, jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, ale ja nie chcę więcej tak cierpieć. Wyobrażasz sobie co ja czułam?
-Nie wiem. Nie wiem co wtedy myślałem.Byłem zły, myślałem, że Ty z Nim... A On zrobił ci taką krzywdę.Nigdy sobcie tego nie wybaczę. Strasznie Cię kocham i nigdy więcej nie dam Ci odejść. Jeśli w ogóle będziesz chciałabyć z kimś takim jak ja. Będę się starał, okazywał ci to jak bardzo mi na tobie zależy, będę bardziej ci ufał. Ale wróć do mnie, błagam.
-Ja nie wiem co mam teraz zrobić... Kocham Cię, ale nie pozwolę żebyś mnie tak traktował. 
Usłyszałam cichy szelest. Wrócili. Zdałam sobie sprawę, że nadal strasznie płaczę, siedząc jak jakieś pierdolone emo trzęsąc się na kanapie, a David patrzy cały czas na mnie przytulając mnie. Więcej nie chiałam się wyrywać. Byłam na Niego zła, ale nie potrafiłam Go odpychać. To było strasznie trudne.
Cassie i Billie weszyły do pokoju.

Rozdział dwudziesty czwarty

*oczami Cassie*

Siedziałam i patrzyłam na śpiącą Ripley i przytulających się Billie i Axl'a. Byłam bliska płaczu.
-Cassie?- Billie usiadła obok mnie i przytuliła.- Wszystko dobrze?
-Tak szepnęłam.
Łza spadła na jej bluzkę.
-Nie płacz, Cass.- Axl usiadł z drugiej strony i wziął mnie za rękę.- Już wszystko dobrze.
-Dziękuję wam, że jesteście.- Ripley obudziła się.
Wyrwałam się Billie i Axl'owi podbiegłam do niej i pocałowałam w policzek.
Billie przyszła do nas.
-Słodkie jesteśmy.- powiedziała z uśmiechem.
Ripley położyła głowę na ramieniu Billie i znowu zasnęła. Axl pobiegł po aparat i zrobił nam zdjęcie.
-No kurwa, pozwoliłam ci chuju?!- krzyknęłam. Zawsze wychodziłam na zdjęciach nieogarnięta, przymulona i krzywa. Chłopak i Billie roześmiali się.
-To nie jest śmieszne.- powiedziałam oburzona i też się uśmiechnęłam.
Każdy ma takiego przyjaciela przy którym nie potrafi być poważny ♥
-Cass, może idź do Marilyn. Dawno się przez to wszystko nie widziałyście.
-Nie chcę sama. Ten psychol mnie znajdzie i zgwałci. 
-Zadzwonię po Izzy'ego.- Axl nie dawał spokoju.

***

Zapukałam do drzwi Mar.
-To ja idę.- powiedział Izzy i pocałował mnie w czoło. W tym samym momencie otworzyła drzwi.
Nic nie mówiła, tylko wskazała drogę do środka. Zamknęła drzwi.
-Czemu on cię pocałował?
-Nie wiem. Marilyn, Izzy to tylko przyjaciel. Kocham tylko ciebie.- wzięłam ją za rękę.
-Nie kłam! Myślisz, że kurwa nie widzę jak zachowujesz się przy chłopcach?! Podrywasz ich, flirtujesz, dotykasz ich!
-To wszystko nie jest tak jak myślisz.
-A niby kurwa jak?! Najpierw mówisz, że mnie kochasz, że weźmiemy ślub, że będzie zajebiście, a potem widzę cię z Izzy'm. Nie daje ci tego co dają ci chłopcy?!
-Nie mów tak! Kocham cię Marilyn! Nie ufasz mi?
-Ufałam. Teraz już nie. Jak całujesz się z każdym chłopakiem jakiego widzisz.
Zachowywała się jak zazdrosny Slash.
-Odpierdol się.- powiedziałam i pobiegłam w stronę drzwi. Marilyn złapała mnie mocno za ramię i uderzyła w twarz.
-Nienawidzę cię kurwo.- wybiegłam z hotelu.
-Cassie!- krzyknął Izzy.- Poczekaj! Co się stało.

Zamknęłam się w swoim pokoju. Ktoś coś krzyczał, walił w drzwi i szarpał za klamkę.
Wyjęłam strzykawkę z szuflady. Zdjęłam z siebie pasek, zacisnęłam go na swoim ramieniu i wbiłam igłę w żyły. Nie chciałam już żyć. Marilyn mnie nie kochała. Nie myślałam wtedy o Billie i Ripley, które wtedy strasznie się o mnie martwiły. Nie chciałam ich zranić.
Podeszłam z powrotem do szuflady, wyjęłam niebieskie tabletki i upadłam.

***

-Cassie! Obudź się. Proszę.- otworzyłam oczy i zobaczyłam Rip i Billie stojące nade mną.
Usiadłam.
-Jak się czujesz?- przytuliły mnie.
-Dobrze.- nie pamiętałam co zrobiłam. Ale nie chciało mi się rzygać, nic mnie nie bolało. Wszystko było dobrze.
-Okej. Opowiedz teraz wszystko co się stało.- Billie mnie pogłaskała i odgarnęła mi grzywkę z twarzy.- O kurwa! Co to?!
Dotknęłam policzka. Szczypało. Kurwa mać. Marilyn musiała mnie uderzyć.
-Uderzyła cię prawda?- spytał Axl.
-Mhm. Musiałam coś powiedzieć, zrobić. Na pewno to moja wina.
-Nie kurwa! To nie twoja wina, że Marilyn coś ci zrobiła.- Ripley się zdenerwowała.
-Ale spokojnie. Pogadam z nią.- powiedziałam.- Chcę spać.
Położyłam się i poczułam, zapach Billie i Ripley i ich ręce na moim ciele.

piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział Dwudziesty trzeci

*oczami Billie*


Chodziłam w kółko i nie wiedziałam co robić. Wszyscy pojechali szukać Ripley. Ja miałam zostać w domu i czekać na nią, gdyby wróciła. Chciałam iść z nimi ale Cassie stwierdziła, że jestem zbyt przejęta i zamiast szukać Rip, trzba będzie szukać mnie, bo sama się zgubie.
-Świetnie ! - powiedziałam sama do siebie.
Zajrzałam do kartonowego pudła, gdzie chowałam swoje rzeczy. Pogrzebałam w nim chwilę i znalazłam to co chciałam. Morfinę. Wzięłam do ręki strzykawkę i wbiłam w żyłę. Zrobiło mi się odrobinę lepiej. Usiadłam na podłodze i zaczęłam się zastanawiać, gdzie się Ripley mogła schować. Moje rozmyślania przerwała Cass.
-Billie ! - krzyknęła wchodząc do pokoju. - teraz ja siedzę w domu i telefonuję do ludzi, u których mogłaby być Rip, a ty chodzisz z Axlem i Izzym po L.A i jej szukacie.
-Jasne !
Wybiegłam z domu i zobaczyłam Axla i Izzy.
-Znajdziemy ją - powiedział Axl i złapał mnie za rękę.
-To ja idę po samochód, będę jeździć po ulicach a wy sobie pochodźcie, tam gdzie ja nie wjadę - powiedział Stradlin i oddalił się zostawiając nas samych.
-Chodź, pójdziemy najpierw tam... - Rose pociągnął mnie w stronę centrum miasta.

***

Biegłam szybko w stronę skulonej postaci, siedzącej na chodniku. Nie widziałam jej za dobrze, ale miałam takie przecucie, że to może być Ripley.
-Ripley ! - krzyknęłam.
Postać odwróciła się.
-Billie... to ty... - Rip miała słaby głos a po policzkach leciały jej łzy.
Kucnęłam obok niej i zobaczyłam co trzyma w ręku. Kawałek szkła... Przeraziłam się.
-Po co ci to ? - spytałam wskazując na ostry przedmiot.
Moja przyjaciółka spóściła wzrok. Uważnie jej się przyjrzałam. Ubranie było całe postrzępione i podarte. Na udach miała kilka czerwonych kresek...
-Ripley ! Co ty zrobiłaś ?!
-Przepraszam... - powiedziała cicho. - ja nie mogłam inaczej...
-Trzeba ją zbadać - powiedział Axl, który do tej pory stał cicho.
Wziął ją na ręcę i zaczął iść w stronę najbliższego szpitala.
-Oh, Rip ! Jak to dobrze, że zaczęliśmy ciebie szukać na obrzeżach miasta ! - byłam bliska płaczu. - jak to dobrze, że ciebie znaleźliśmy !
-Ktoś mnie szukał ? - szepnęła.
-Wszyscy cię, kurwa, szukali ! Wszyscy ! - odparłam. - co ci się właściwie stało ?
-Ja... biegłam za Davidem...
-To już wiem. Ale co się stało dalej ?
-Nie chcę teraz o tym mówić.
Umilkłam. Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy.

***

-Billie ! - krzyknęła Cassie, gdy tylko mnie zobaczyła. - gdzie Ripley ?
-Badają ją - odpowiedziałam zdenerwowana.
Cass spojrzała na mnie i mocno mnie przytuliła.
-Będzie dobrze - powiedziała i usiadła na krześle.
Postałam chwilę, a potem zrobiłam to samo. Siedziałyśmy kilka minut, dopóki nie nadszedł David.
-Hej - mruknął. - co wy tu robicie ? Coś się stało ?
-Stało się... - odpowiedziała cicho Cass.
-Ale co ?
Już mu chciałam powiedzieć, ale nadszedł lekarz.
-Pacjentka Ripley Nirvan czuje się dobrze - powiedział spokojnie. - ale musimy porozmawiać. Może chodźmy do gabinetu.
-Co się kurwa stało z Ripley ?! - krzyknął David. - co jej jest ?!
Cała trójka na niego spojrzała.
-Pacjentka Ripley Nirvan została tu przywieziona w złym stanie wyjaśnił doktor - była bardzo osłabiona i poobijana, ale już jest lepiej. Czy to panu wystarcza ?
-Nie !
Przewróciłam oczami, a Cassie westchnęła.
-David, powiemy ci wszystko dokładnie, jak same się dowiemy co się stało, dobrze ? Poczekaj chwile na nas - powiedziała życzliwie.
Chłopak pokiwał głową i powoli usiadł na podłodze. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął coś mamrotać.
-Pacjentka Ripley Nirvan została zgwałcona - oznajmił lekarz, kiedy weszliśmy do gabinetu.
-Co kurwa ?! - krzyknęłam równocześnie z Cassie.
-Proszę usiąsć - wskazał dwa wolne krzesła.
Wykonałyśmy jego polecenie i popatrzyłyśmy się na niego.
-Oprócz tego była także bita. Podejrzewają panie przez kogo ?
Pokiwałyśmy przecząco głowami.
-Pacjentka nie posiada większych obrażeń. Myślę, że można ją już zabrać do domu.
-Świetnie... - powiedziała Cass cicho i wyszłyśmy z pomieszczenia.

***

Ripley spała. Ja i Cassie siedziałyśmy wstrząśnięte w pokoju.
-Od początku wiedziałam, że coś z nim jest nie tak... - powiedziała cicho. - nie zgadzała się data urodzenia jaką podał... on powinien mieć teraz dwanaście lat !
-Skąd on wiedział tyle rzeczy o mnie ? Mówił, że widział się z ciocią Henriettą... a jeśli zrobił jej coś złego ? - przestraszyłam się.
-Spokojnie. Nic złego na pewno się nie stało... czy wiesz gdzie mieszka ten cały Jeremy ? - Cass skrzywiła się wypowiadając jego imię.
-Nie wiem. Nie mówił gdzie mieszka. Chyba nie masz zamiaru go odwiedzić ?
-Sama nie wiem - westchnęła. - ale być może przydałby nam się jego adres.
-Ja myślę, że on tu jeszcze przyjdzie - szepnęłam. - w końcu nie po to chyba się tak natrudził zbierając te wszystkie informacje o mnie, żeby zrobić to zrobił...
Cassie pobladła. Rozejrzała się dookoła, sprawdziła czy wszystkie okna i drzwi są pozamykane.
-Zrobić ci herbatę ? - spytała łamiącym się głosem.
-Poproszę...
Siedziałam na kanapie. Na tej samej, na której siedział mój "brat". Nie powinnam być tak łatwowierna. Wpuściłam do domu jakiegoś psychopatę ! To była najgłupsza rzecz jaką zrobiłam w swoim siedemnastoletnim życiu. Biedna Ripley. Teraz cierpi przez mój brak odpowiedzialności. To mnie powinnien uprowadzić Jeremy, nie ją. To nie jej wina.
Wstałam z kanapy i wyjrzałam przez okno. Powoli zapadał zmierzch. Wzdrygnęłam się. Jeremy może teraz stać w ukryciu i obserwować nasz dom. Szybko zasłoniłam szybę firanką.
-Wydaje mi się - powiedziałam do Cass. - że nie powinnyśmy być tu same...
Cassie podała mi kubek z gorącym napojem.
-Masz rację. Wiem, że to głupie, ale ja się boję...
-Ja też. Ten skurwiel może w każdej chwili nas zaatakować i... - nie dokończyłam, bo zadzwonił dzwonek do drzwi.
Cassie wypuściła z rąk szklankę, która rozbiła się na drobne kawałki, ja zaś cała drżałam. Dzwonek
ponownie zadzwonił. Żadna z nas nie chciała otworzyć. Usłyszałyśmy dźwięk przekręcanego klucza, drzwi otworzyły się i stanął w nich... Axl.
-Kurwa ! Axl... - szepnęłam osuwając się na podłogę.
-Co się stało ? - podszedł do mnie szybkim krokiem i złapał za ręce.
-Nic - odpowiedziała Cass. - wystraszyłeś nas. Myślałyśmy, że to ktoś inny...
-A kto inny miałby klucze do waszego mieszkania ? - pocałował mnie w policzkek. - przyszedłem sprawdzić jak się czujecie. Ripley śpi ?
Pokiwałam głową. Moje serce wciąż nie mogło się uspokoić, myślałam że umrę ze strachu.
-Blada jesteś - stwierdził głaszcząc mnie po policzku. - zostanę tu na noc.
Ucieszyłam się i mocno go przytuliłam. Kiedy przy nim byłam czułam się bezpieczna. Niczego się nie bała. Nawet stu takich jak Jeremy. Wiedziałam, że Axl nie pozwoliłby, żeby stało mi się coś złego.